piątek, 1 listopada 2013

Ernst Jünger "Książę piechoty"

Jünger nie napisał książki pod takim tytułem. "Książę piechoty" to pierwsze polskie tłumaczenie "W stalowych burzach" (pierwsza książka Ernsta, z 1920 roku) autorstwa ppłk dypl. Janusza Gaładyka. W drugim wydaniu (z 1938 roku) tłumacz pozostawił "W nawałnicy żelaza" jako podtytuł.
Jak wspomniałem wyżej, jest to pierwsza książka Jüngera. Składają się na nią poskładane do kupy zapiski z lat I wojny światowej, doświadczenia przełomowego dla autora, które wpłynęło na całe jego późniejsze życie.
Spotkać się można ze stwierdzeniem, że autor gloryfikuje w tej książce wojnę. Faktycznie, w porównaniu do np. "Na zachodzie bez zmian" Remarque'a książka może zostać uznana za gloryfikację wojny. Ale mimo wszystko nie jest tak do końca.
Widać wyraźnie, lub może tylko ja to widzę wyraźnie (tzn. reinterpretuję nieco), szczególnie pamiętając o "Sturm"ie, że autor potrzebował zracjonalizować sobie swoje przeżycia, nadać im sens, żeby nie stały się dla niego czymś zupełnie bezsensownym. Z jednej strony opisuje rzeczywistość wojenną zimnym okiem entomologa, przeprowadza jej wiwisekcję, opisuje bez emocji co widzi. A widzi tysiące trupów, widzi śmierć, widzi szaleństwo i ludzkie tragedie. Widzi wszy, szczury, widzi gorejącą śmierć spadającą z hukiem z niebios, widzi ścierające się masy żelaza, widzi ludzkie marzenia starte na proch w stalowej burzy, widzi żywoty złamane w nawałnicy żelaza. Gdzieś tam jeszcze egzystują sobie echa dawnego życia - ale oto nadchodzi nowa epoka, która narodziła się w błocie i krwi, w pyle i gazie bojowym frontu zachodniego, w piekle wojny pozycyjnej, w bezsensownych szturmach na gniazda karabinów maszynowych, pośród stygnących, drgających, rozerwanych na strzępy zwłok w lejach po pociskach artyleryjskich. Z perspektywy kronikarza wylicza ile jego znajomych i przyjaciół poznanych na froncie zginęło, czasem w zupełnie bezsensowny sposób. Tylko czasem pozwala sobie na westchnienie nad śmiercią podwładnych. Nie doszukuje się niczego ponadludzkiego w tym, że kilkakrotnie sam cudem wyszedł żywy z sytuacji niemożliwej. Kończy wojnę czekając na powrót na front, ozdobiony 20 bliznami. Kilka raz mogłoby być śmiertelnych, gdyby pocisk lub odłamek czegoś trafił go kilka centymetrów wyżej czy niżej. 
Jego styl dopiero się rozwija, wraz z charakterystycznym podejściem przejścia od szczegółu do ogółu, jest także zniekształcony przez tłumaczenie (język polski się zmienił od tamtego czasu), ale widać i czuć, że to Jünger właśnie.
Autor był postacią bardzo skomplikowaną. Kotłowały się w nim dwie postawy - jedna - nacjonalistyczna, "masowa", druga - arystokratyczna, heroiczna, indywidualistyczna (ale nie w sensie liberalnym, mieszczańskim). Jest to widoczne też i tutaj. Z jednej strony żołnierz w brudzie i smrodzie, głodny, zawszony i pozbawiony złudzeń wykuwa wiarę w lepszą przyszłość dla Niemiec, autor zobaczył w swoich towarzyszach broni przedstawicieli tego samego narodu, z drugiej strony pada określenie "książę piechoty", które tłumacz słusznie użył jako tytuł książki. Charyzmatyczny i niezłomny dowódca, heroiczny, nieugięty, rycerski (na ile to jeszcze możliwe) prowadzi do natarcia masy żołnierzy, których nie traktuje jako równych sobie. Gigantyczna rzeź staje się dla niego czymś w rodzaju przygody (nie jest tak nigdzie tam wprost napisane, no ale znam starego Ernsta na tyle, by wyczytać coś takiego między wierszami), powinnością, formą bytu. Tak po prostu trzeba, nie ma w tym miejsca na żal, smutek, strach.
Chociaż raz zdarzyło się Ernstowi uciec z bombardowanego leja. Szybko się jednak zebrał w sobie - w końcu był akurat dowódcą kompanii - i pozbierał do kupy kogo się da, dodał otuchy umierającym rannym, itd. Przejmujący fragment, mimo suchości stylu. Innym razem narzeka na to, że wpadł w istny berserk, w czasie potężnego szturmu na wrogie pozycje, gdy zaślepiony szałem i żądzą krwi mordował każdego, kto się nawinie. Przypadkowy wrogi żołnierz zdążył mu zamachać przed oczami zdjęciem z rodziną i dzięki temu nie dostał kulki, a Ernst zdobył się potem na wyznanie, że morderczy szał nie przystoi prawdziwemu wojownikowi. Nie przystoi mu też strzelanie do sanitariuszy, bo to niehonorowe. Strzelanie do kogoś, po zadeklarowaniu tego, że się poddaje również nie jest w porządku.
Wojna materiałowa jednak z definicji nie za bardzo jest honorowa - bo co jest honorowego w bombardowaniu się pociskami artyleryjskimi, które czasem spadną na naszych żołnierzy, bo ktoś coś źle obliczył, w truciu się gazem, itd. Autor wychwycił, że świat się zmienił. Chociaż może powinien po prostu zauważyć, że to tylko jego wyobrażenia nie miały "ekwiwalentu empirycznego".
Bo świat nigdy nie przypominał świata rodem z romansów rycerskich.
Dlatego też Ernst nie opisuje do końca rzeczy charakterystycznych dla żołnierza frontowego - owszem, alkohol się leje strumieniami, są tam też gdzieś rozmaite kobiety. Zarysowuje tylko to, co nie pasuje mu do jego wyobrażeń, do chęci zachowania w obrazie wojny tyle przekonania o honorowym starciu równych sobie, heroicznych jednostek, ile się da. Więc dopiero w "Przybliżeniach" autor obiektywnie przedstawił świat kurew i szpitali dla chorych na choroby weneryczne, wojnę po pijaku i wojnę na innych używkach.
"Księcia piechoty" lub "W stalowych burzach" (późniejsze tłumaczenie prof. W. Kunickiego, który zmonopolizował w sumie Jüngera w Polsce) koniecznie należy więc przeczytać razem ze "Sturmem" i "Przybliżeniami". By wyłapać szerszy kontekst i mieć wgląd w rozterki autora. Bo sama ta książka jako taka, przeczytana w oderwaniu od reszty przebogatej twórczości autora, który potem wielokrotnie sam przekraczał swoje poglądy i szedł dalej, spłyci i wypaczy obraz Jüngera jako takiego.

4 komentarze:

  1. Lepsze tłumaczenie może być zarówno starsze jak i nowsze. Wymagałoby to porównania (oczywiście poza naszym zasięgiem, lepiej więc zawierzyć autorytetom). O dziwo, czasem starszyzna polszczyzna może oddawać coś lepiej, bo współczesna została w kilku miejscach "wykastrowana". Np. złożoność czasów, myślę że w dawniejszej polszczyźnie niemiecka byłaby łatwiejsza do oddania, z oczywistych względów. Co by nie było, to drugo, a nawet trzeciorzędne sprawy dla Twojego zagadnienia, ale filologia zawsze na propsie (żałuję, że na żadną nie poszedłem ;_;).
    "nie jest tak nigdzie tam wprost napisane, no ale znam starego Ernsta na tyle, by wyczytać coś takiego między wierszami), "
    :o Ostrożnie :p
    A poza tym, ciekawa rzecz.

    Argonymus

    OdpowiedzUsuń
  2. Cóż, wszystko jest interpretacją. :P

    OdpowiedzUsuń
  3. Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.

    OdpowiedzUsuń
  4. Drogi Anonimowy komentatorze, proszę bez imion, jeśli powyższy komentator, do którego się odniosłeś, nie chciał się z imienia przedstawić. :P

    OdpowiedzUsuń

Komentarze są moderowane - to dobra ochrona przed spamem i trollami.