Ciekawe też, czemu dawniej był Kirył, a teraz jest Kir. Nagle zmieniła się gramatyka? Lub tłumaczenie? Zresztą, w sumie mało ważne.
Tak czy siak, jest tu to, do czego przywykł każdy, kto czytał coś z tego cyklu. Mamy wgląd w duszę człowieka radziecko-rosyjskiego, dodatkowo skonfrontowanego z Nieznanym, które pojawia się nagle i niespodziewanie, nie wzbudza jednak strachu, tylko zrozumienie. Wszystko napisane z humanistyczną dobrotliwością, lekkim żartem, lekkim piórem.
Kosmici rozbijają się na drodze lub w mieście, a to zrzucają przypadkowo ładunek przeznaczony gdzieś indziej, a to do miasta przybywa jogin, a to pojawiają się najróżniejsze problemy i kłopoty mieszkańców, którzy po ich rozwiązanie zgłaszają się do prof Minca, z czego bywa czasem więcej kłopotów niż pożytku, a to wiejska szeptucha okazuje się być przybyszką z kosmosu, a to, a to tamto. Nieco absurdalnie, nieco groteskowo, ale zawsze w realiach ZSRR i życia szarego człowieka radzieckiego, jego nieraz małych problemów, trosk i marzeń.
Za to kończące tom wielkie, grube opowiadanisko zaczyna się jak u Hitchcocka - trzęsieniem ziemi. Trzęsienie okazuje się jednak być tylko zapadliskiem. Odkryte zostają tajemnicze piwnice, a to, co stamtąd zostanie wyniesione, i przez kogo, zmieni życie na zawsze kilku osobom. Ciekawy element - nawet w ZSRR perska księżniczka potrafi pozostać perską księżniczką.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentarze są moderowane - to dobra ochrona przed spamem i trollami.